Czy można się minąć z Bożym Narodzeniem?

Tak. Większość ludzi się z Nim mijało i mija. Bądź przez przeoczenie, bądź przez przyzwyczajenie. Dlaczego tak się dzieje? A może ważniejsze pytanie brzmi: jak nie ominąć Wcielonego Boga?

Z przekazu ewangelicznego wiemy, że w historycznym czasie Bożego Narodzenia tylko nieliczni ludzie byli świadomi tego wydarzenia: Maryja, Józef, pasterze, trzej mędrcy. Zresztą większość z nich czuła, że coś ważnego się zdarzyło, ale nie potrafiła dokładnie wyjaśnić sensu tego, co się stało. W czasie publicznej działalności Jezusa wcale nie było lepiej. Tylko nieliczni, i to nie zawsze z pełnym zrozumieniem misji Nauczyciela, poszli za Nim. Z tych nielicznych wyrosło jednak wielkie drzewo Kościoła – Kościoła wierzącego w to, że gdy „nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty” (Ga 4, 4).

Są dwa sposoby, w które można się minąć się z Bożym Narodzeniem. Pierwszym jest niezauważenie, drugim zaś – przyzwyczajenie. Pierwszy stanowi konsekwencję paradoksu. Jak pisał Søren Kierkegaard, pojawienie się Chrystusa było i „ciągle pozostaje paradoksem. Dla Jego współczesnych paradoks polegał na tym, że ten konkretny człowiek, który wyglądał jak inni ludzie, mówił jak oni i przestrzegał obyczajów, był Synem Bożym.” Trudno im było dostrzec Boga w małym dziecku i synu cieśli. Trudno było dostrzec Boga w kimś, kto nie pasował do ówczesnego wyobrażenia boskości. I trudno to dostrzec dziś. Dlatego wielu racjonalno-sceptycznych Europejczyków dociera co najwyżej do Jezusa historii, ale nie do Chrystusa wiary. Czy Bóg miałby się stać częścią lokalnej historii małego kawałka Bliskiego Wschodu? – pytają z powątpiewaniem. A w pytaniu tym nie czuć już przerażenia paradoksem Wcielenia. Raczej czuć wymówkę, która ma zwolnić nas z jakiegokolwiek poszukiwania Boga.

Przejdźmy do drugiego sposobu: przyzwyczajenie. Wielu chrześcijan, czyli wielu z nas, tak przyzwyczaiła się do Bożego Narodzenia, że Go nie zauważa. Teoretycznie wie o Nim, teoretycznie wierzy, teoretycznie świętuje. Jednak w tym wszystkim ginie zdziwienie i radość. Zdziwienie i radość wobec faktu, że to Bóg naprawdę stał się człowiekiem i wszedł w nasze życie. Ten fakt został „przykryty” tym wszystkim, co miało nań wskazywać: przygotowaniami, choinkami, ozdobami, zwyczajami, daniami, prezentami… Nie trzeba być sceptykiem, by się minąć z Bożym Narodzeniem. Wystarczy przyzwyczaić się do Niego. A „przyzwyczaić się” znaczy tu: zapomnieć o jego pierwotnym sensie. Sensie, który całe nasze życie stawia w obliczu niezwykłego paradoksu.

Mijanie się z Bożym Narodzeniem to mijanie się z Bogiem, który stał się człowiekiem. A mijanie to staje się coraz powszechniejsze. Przybywa tych, którzy – bądź z powodów „filozoficznych”, bądź po prostu z braku zainteresowania – nie zauważają Boga-człowieka. Po drugiej stronie stoi (jeszcze silny, ale malejący) obóz tych, którzy Go zauważają. Niestety, wielu z nich zauważa Go tylko nominalnie, z przyzwyczajenia, bez autentycznego przejęcia się wieścią, którą otrzymali. Do tego dochodzą rozmaite sprawy – konsumpcja, rozrywka, polityka, podsycane konflikty – które tak nas pochłaniają, że brakuje już czasu i siły na realne świętowanie. Kiedyś w naszym kręgu cywilizacyjnym w okolicach Bożego Narodzenia zawieszano wojny i wyciszano hałas doczesności. Dziś tak nie jest, a Boże Narodzenie staje się w najlepszym wypadku czynnikiem handlu, a nawet tłem bardzo niskich rozgrywek lub rozrywek.

Jak nie minąć się z Bożym Narodzeniem? Szukając recepty, powołam się na ks. Josepha Ratzingera (Benedykta XVI), który – widząc, jak jego rodacy mijają się z Wcielonym Bogiem – doskonale rozumiał procesy sekularyzacyjne w życiu społecznym i w Kościele. Na podstawie jednego z kazań ks. Ratzingera (zawartego w tomie „Głód Boga”) można sformułować taką receptę. Ma ona trzy punkty.

Po pierwsze, zdystansuj się od atrakcji świata i poczuj w sobie prawdziwy głód Boga. „Im więcej coraz bardziej wyrafinowanych ofert przedstawia nam przemysł rozrywki, tym bardziej nam to nie wystarcza. Pozostaje jakieś głębokie niezadowolenie. Człowiek pragnie więcej, pragnie czegoś większego. […] Odczuwa głód wielkiej miłości, nieskończonego ukojenia, głód Boga”.

Po drugie, nie zastanawiaj się nad tym, jak, kiedy i gdzie Bóg powinien się nam objawić i co powinien zrobić. Nie stawiaj Bogu warunków. „Bóg, którego sami stworzyliśmy czy wymyśliliśmy, nie byłby przecież żadnym Bogiem. […] Nie możemy zrobić dziś nic więcej niż kiedyś, to znaczy możemy jedynie z otwartym sercem czekać aż On podaruje nam siebie, bo to może uczynić tylko On. My nie możemy sprowadzić Go na ziemię.”

Po trzecie, wczuj się w tych, którzy – czy to w starożytności, czy to w jakiejkolwiek innej epoce – rozpoznali w Jezusie z Nazaretu Boga. Ludzie ci zostawili świadectwa swej wiary, w tym wielkie dzieła sztuki, które mogą prowadzić i nas „do tajemnicy Boga, który stał się człowiekiem, Boga, który zstąpił z wysokości nieba w naszą otchłań i stał się mały jak człowiek, a przez to dał nam przystęp do siebie, stając się Bogiem z nami. […] Oczywiście, jest to rzeczywistość na miarę Bożą i dlatego zawsze przekracza nasz rozum, ale jednocześnie jest do głębi przeniknięta sensem. Bo czego człowiek potrzebuje bardziej niż Boga, który jest mu bliski, który wchodzi w sprawy człowieka i daje mu samego siebie?”

Na koniec zatrzymajmy się nad tajemnicą bliskości Boga. Bóg, który pod każdym względem nas radykalnie przekracza, jest nam bliski, gdyż stał się człowiekiem. Ludzka natura Boga-człowieka jest jednak nie tylko tym, co Go do nas przybliża, ale także tym, co Go dla nas ukrywa. Tak już bywa: przybliżenie Wielkiego jakoś zasłania jego wielkość. Dlatego wielu ludzi minęło się i mija z Bożym Narodzeniem. Dla niektórych jest ono tylko jednym z epizodów labiryntu historii. Kto jednak czuje głód Boga i nie stawia Mu warunków, temu wystarczy jeden mały znak, by spotkać Wcielonego i poczuć smak Święta.

Czy można się minąć z Bożym Narodzeniem?   Unsplash

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Wojtysiak